Los Angeles to kiczowate, jawnie
materialistyczne miasto przyciągające dziwaków i geniuszy. Gdy skończyłam
siedem lat, przeprowadziłam się tu z rodzicami z oddalonego o nieco ponad dwie
godziny drogi Shafter, miasteczka położonego w Dolinie Kalifornii, 18 mil na
północny zachód od Bakersfield. Jego gospodarka opierała się głównie na
rolnictwie i przemyśle agrarnym, gdzie uprawiano bawełnę, pistacje, migdały
oraz warzywa, w szczególności ziemniaki. To tu miałam swój własny mały raj na
ziemi i byłam rozpieszczana przez babcię Betty. Szczęście mi prysło jak bańka
mydlana, kiedy tata awansował ze stopnia detektywa na porucznika i został
przeniesiony do departamentu policji w Los Angeles, co wiązało się z przeprowadzką,
zmianą szkoły i przyjaciół oraz rozstaniem z ukochaną babcią, która piekła
najlepsze ciasteczka korzenne pod słońcem.
Zamieszkaliśmy w dwupiętrowym domu
otoczonym białym płotem i gęstym żywopłotem w dzielnicy Fairfax. Miałam duży
pokój, którego okna wychodziły na północ. Mogłam też podziwiać przepiękne
zachody słońca z niewielkiego balkonu. Mimo hałasu i zatłoczonych ulic podobało
mi się tu, choć nadal tęskniłam za cichym i spokojnym Shafter. Szybko
przyzwyczaiłam się do życia w nowych warunkach, znalazłam wspaniałych
przyjaciół, byłam jedną z lepszych uczennic i skończyłam szkołę średnią z
wyróżnieniem. Złożyłam dokumenty na Uniwersytecie Stanowym w San Francisco i
niecierpliwie czekałam na pismo z uczelni, zaglądając codziennie do skrzynki
pocztowej, a nawet prześladując listonosza. Marzyłam o karierze dziennikarki,
chciałam wyrwać się spod klosza rodzicom, a w przyszłości pisać i wydawać
książki podróżnicze. Te wakacje bezpowrotnie wywróciły moje życie do góry
nogami.
Nienawidziłam poniedziałków, nawet jeśli
nie musiałam wstawać wcześnie rano, by wyszykować się do szkoły. Rodzice już
dawno byli w pracy, a ja nie zamierzałam przesiedzieć tego dnia w domu, gapiąc
się bezmyślnie w ekran telewizora. Wsiadłam na motocykl taty, mimo że moje
prawo jazdy uprawniało mnie jedynie do prowadzenia maszyn o pojemności skokowej
silnika do 125 cm3, a jego Triumph z 1978 roku przekraczał ją prawie
sześciokrotnie. Tata już ze sto razy natarł mi uszu za jazdę bez uprawnień, w
dodatku bez jego zgody i wiedzy, a co najistotniejsze bez kasku. Niczego nie
mogłam przed nim ukryć, bo zawsze sprawdzał przebieg. Doskonale wiedziałam, że
kolejny raz wsiądzie na mnie z gębą i obrzuci mięsem, wytykając mi jaka to
nieodpowiedzialna jestem.
Przejechałam może pięć mil, kiedy
usłyszałam skrzypienie w okolicy osi przedniego koła. Nie zastanawiając się ani
minuty dłużej, zjechałam na najbliższą stację benzynową zlokalizowaną przy
Santa Monica Boulevard. Ojciec by mnie udusił gołymi rękami, gdybym przyczyniła
się choć w minimalnym stopniu do uszkodzenia jego motocykla. Czułam narastające
zdenerwowanie, gdy zsiadałam z maszyny. Miałam nadzieję, że ktoś mi tu pomoże,
a przynajmniej uspokoi, ale stacja wydawała się być opuszczoną. Zamierzałam już
zrezygnować, kiedy z niewielkiego budynku wyszedł chłopak w znoszonych
farmerkach z rozpiętą jedną klamrą. Nie miał na sobie koszulki, więc można było
dostrzec częściowy zarys jego mięśni. Drobne kropelki potu pokrywały jego ramiona.
Ale to twarz przykuła najbardziej moją uwagę. Pełne usta, choć dolna warga
nieco większa od górnej, zgrabny, symetryczny nos, proste brwi w linii
poziomej, świadczące o silnym męskim charakterze. Podobno takie osoby lubią
same kształtować swoje życie, dominują nad otoczeniem, rzadko ulegając cudzym
wpływom, w dodatku cechuje je wierność w uczuciach. I te piwne oczy. Patrzył na mnie skupiony,
jakby chciał mnie zahipnotyzować. Musiałam gapić się na niego dobre kilkanaście
sekund, bo po chwili do moich uszu dobiegło pytanie, czy wszystko w porządku.
Pokręciłam przecząco głową.
– Chyba mam problem z układem
sterowniczym… – przygryzłam z zakłopotaniem dolną wargę. To było co najmniej
idiotyczne. Odsunęłam się od motocykla. Jego rude lekko kręcone włosy do ramion
w blasku kalifornijskiego słońca wydawały się być w kolorze złotej pszenicy,
prawie blond. Czułam, jak nogi się pode mną uginają. Nigdy wcześniej żaden
mężczyzna nie zrobił na mnie tak piorunującego wrażenia.
Wyglądał na zaskoczonego. Amerykańska kultura
motocyklowa od lat dwudziestych do sześćdziesiątych dwudziestego wieku
kojarzyła się głównie z gangami, bójkami i piciem piwa. Co taka drobna, w
dodatku młoda dziewczyna jak ja robiła tu z tak potężnym pojazdem? Mogłam
założyć się o butelkę dobrego wina, że przechodnie i kierowcy, których mijałam,
zadawali sobie to samo pytanie.
– Niezła maszyna. Sprawdźmy to – odparł,
wsiadając na motocykl. Odpalił silnik i okrążył kilka razy dystrybutory paliwa.
Stanęłam w cieniu przy ścianie budynku, na powietrzu panował tego dnia istny
ukrop.
Zatrzymał się kilka centymetrów
przede mną. Wyjął z tylnej kieszeni płaski klucz o sześciokątnym łbie i
postukał nim w kierownicę. Nie wyglądało to profesjonalnie, zdałam sobie sprawę
z tego, że chłopak kompletnie nie zna się na motoryzacji. Tak samo jak ja.
– Jeździ bez zarzutu, ale jeśli chcesz,
możemy zdjąć przednie koło i… – pokręciłam przecząco głową, nie pozwalając mu
dokończyć. Nie oddam motocykla ojca w ręce laika. – W porządku – dodał szybko.
– Dzięki, Dave! Do zobaczenia! – odwróciłam
głowę w stronę, z której dobiegał niski bełkotliwy głos. Z budynku chwiejnym
krokiem wyszedł starszy mężczyzna. Rudy machnął mu na pożegnanie ręką i
pokręcił głową z dezaprobatą.
– Wyczyścił mi od rana sklep z zapasów
piwa – mruknął, schodząc z motocykla.
– Może ma łeb jak Keith Richards? –
odparłam z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
– Słuchasz Stonesów? – zapytał, stając
przede mną w lekkim rozkroku i krzyżując ręce na piersi.
– A znasz kogoś kto ich nie słucha?
Każdy słucha Stonesów – oświadczyłam, jakby to była niepodlegająca dyskusji
oczywistość. Dopiero teraz zauważyłam, że rudzielec od dłużej chwili wpatruje
się w mój biust. To było dosyć krępujące. – Um… Można kupić u ciebie coś
zimnego do picia? – zapytałam, poprawiając spadające ramionko stanika. Choć to
raczej jemu przydałby się kubeł zimnej wody dla ostudzenia emocji.
Kiwnął głową i ruszył w stronę
sklepu, a ja skierowałam się za nim do dużej chłodziarki na napoje, z której
wyjęłam wodę mineralną. Zapłaciłam i napiłam się łapczywie, a kropelki płynu
powoli spływały po mojej brodzie i skapywały na dekolt. Byłam święcie
przekonana, że chłopak czujnym okiem śledzi smużkę każdej z nich. Świadomość
tego bardzo mnie rozpłomieniała, doświadczałam przyjemnego mrowienia w
podbrzuszu. Chciałam upajać go tym widokiem. Jeszcze bardziej pragnęłam poczuć
jego usta na swoich.
Poprosił mnie o numer telefonu. Bez
chwili zawahania zapisałam go na skrawku papieru i podpisałam się. Popatrzył na
karteczkę, a później na mnie.
– Do usłyszenia, Jade.
– Do zobaczenia, Dave – odpowiedziałam i
szybkim radosnym krokiem opuściłam mały sklep.