środa, 24 czerwca 2015

Czerwiec 1982 / Los Angeles

Los Angeles to kiczowate, jawnie materialistyczne miasto przyciągające dziwaków i geniuszy. Gdy skończyłam siedem lat, przeprowadziłam się tu z rodzicami z oddalonego o nieco ponad dwie godziny drogi Shafter, miasteczka położonego w Dolinie Kalifornii, 18 mil na północny zachód od Bakersfield. Jego gospodarka opierała się głównie na rolnictwie i przemyśle agrarnym, gdzie uprawiano bawełnę, pistacje, migdały oraz warzywa, w szczególności ziemniaki. To tu miałam swój własny mały raj na ziemi i byłam rozpieszczana przez babcię Betty. Szczęście mi prysło jak bańka mydlana, kiedy tata awansował ze stopnia detektywa na porucznika i został przeniesiony do departamentu policji w Los Angeles, co wiązało się z przeprowadzką, zmianą szkoły i przyjaciół oraz rozstaniem z ukochaną babcią, która piekła najlepsze ciasteczka korzenne pod słońcem.
Zamieszkaliśmy w dwupiętrowym domu otoczonym białym płotem i gęstym żywopłotem w dzielnicy Fairfax. Miałam duży pokój, którego okna wychodziły na północ. Mogłam też podziwiać przepiękne zachody słońca z niewielkiego balkonu. Mimo hałasu i zatłoczonych ulic podobało mi się tu, choć nadal tęskniłam za cichym i spokojnym Shafter. Szybko przyzwyczaiłam się do życia w nowych warunkach, znalazłam wspaniałych przyjaciół, byłam jedną z lepszych uczennic i skończyłam szkołę średnią z wyróżnieniem. Złożyłam dokumenty na Uniwersytecie Stanowym w San Francisco i niecierpliwie czekałam na pismo z uczelni, zaglądając codziennie do skrzynki pocztowej, a nawet prześladując listonosza. Marzyłam o karierze dziennikarki, chciałam wyrwać się spod klosza rodzicom, a w przyszłości pisać i wydawać książki podróżnicze. Te wakacje bezpowrotnie wywróciły moje życie do góry nogami.
Nienawidziłam poniedziałków, nawet jeśli nie musiałam wstawać wcześnie rano, by wyszykować się do szkoły. Rodzice już dawno byli w pracy, a ja nie zamierzałam przesiedzieć tego dnia w domu, gapiąc się bezmyślnie w ekran telewizora. Wsiadłam na motocykl taty, mimo że moje prawo jazdy uprawniało mnie jedynie do prowadzenia maszyn o pojemności skokowej silnika do 125 cm3, a jego Triumph z 1978 roku przekraczał ją prawie sześciokrotnie. Tata już ze sto razy natarł mi uszu za jazdę bez uprawnień, w dodatku bez jego zgody i wiedzy, a co najistotniejsze bez kasku. Niczego nie mogłam przed nim ukryć, bo zawsze sprawdzał przebieg. Doskonale wiedziałam, że kolejny raz wsiądzie na mnie z gębą i obrzuci mięsem, wytykając mi jaka to nieodpowiedzialna jestem.
Przejechałam może pięć mil, kiedy usłyszałam skrzypienie w okolicy osi przedniego koła. Nie zastanawiając się ani minuty dłużej, zjechałam na najbliższą stację benzynową zlokalizowaną przy Santa Monica Boulevard. Ojciec by mnie udusił gołymi rękami, gdybym przyczyniła się choć w minimalnym stopniu do uszkodzenia jego motocykla. Czułam narastające zdenerwowanie, gdy zsiadałam z maszyny. Miałam nadzieję, że ktoś mi tu pomoże, a przynajmniej uspokoi, ale stacja wydawała się być opuszczoną. Zamierzałam już zrezygnować, kiedy z niewielkiego budynku wyszedł chłopak w znoszonych farmerkach z rozpiętą jedną klamrą. Nie miał na sobie koszulki, więc można było dostrzec częściowy zarys jego mięśni. Drobne kropelki potu pokrywały jego ramiona. Ale to twarz przykuła najbardziej moją uwagę. Pełne usta, choć dolna warga nieco większa od górnej, zgrabny, symetryczny nos, proste brwi w linii poziomej, świadczące o silnym męskim charakterze. Podobno takie osoby lubią same kształtować swoje życie, dominują nad otoczeniem, rzadko ulegając cudzym wpływom, w dodatku cechuje je wierność w uczuciach.  I te piwne oczy. Patrzył na mnie skupiony, jakby chciał mnie zahipnotyzować. Musiałam gapić się na niego dobre kilkanaście sekund, bo po chwili do moich uszu dobiegło pytanie, czy wszystko w porządku. Pokręciłam przecząco głową.
– Chyba mam problem z układem sterowniczym… – przygryzłam z zakłopotaniem dolną wargę. To było co najmniej idiotyczne. Odsunęłam się od motocykla. Jego rude lekko kręcone włosy do ramion w blasku kalifornijskiego słońca wydawały się być w kolorze złotej pszenicy, prawie blond. Czułam, jak nogi się pode mną uginają. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie zrobił na mnie tak piorunującego wrażenia.
Wyglądał na zaskoczonego. Amerykańska kultura motocyklowa od lat dwudziestych do sześćdziesiątych dwudziestego wieku kojarzyła się głównie z gangami, bójkami i piciem piwa. Co taka drobna, w dodatku młoda dziewczyna jak ja robiła tu z tak potężnym pojazdem? Mogłam założyć się o butelkę dobrego wina, że przechodnie i kierowcy, których mijałam, zadawali sobie to samo pytanie.
– Niezła maszyna. Sprawdźmy to – odparł, wsiadając na motocykl. Odpalił silnik i okrążył kilka razy dystrybutory paliwa. Stanęłam w cieniu przy ścianie budynku, na powietrzu panował tego dnia istny ukrop.
            Zatrzymał się kilka centymetrów przede mną. Wyjął z tylnej kieszeni płaski klucz o sześciokątnym łbie i postukał nim w kierownicę. Nie wyglądało to profesjonalnie, zdałam sobie sprawę z tego, że chłopak kompletnie nie zna się na motoryzacji. Tak samo jak ja.
– Jeździ bez zarzutu, ale jeśli chcesz, możemy zdjąć przednie koło i… – pokręciłam przecząco głową, nie pozwalając mu dokończyć. Nie oddam motocykla ojca w ręce laika. – W porządku – dodał szybko.
– Dzięki, Dave! Do zobaczenia! – odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał niski bełkotliwy głos. Z budynku chwiejnym krokiem wyszedł starszy mężczyzna. Rudy machnął mu na pożegnanie ręką i pokręcił głową z dezaprobatą.
– Wyczyścił mi od rana sklep z zapasów piwa – mruknął, schodząc z motocykla.
– Może ma łeb jak Keith Richards? – odparłam z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
– Słuchasz Stonesów? – zapytał, stając przede mną w lekkim rozkroku i krzyżując ręce na piersi.
– A znasz kogoś kto ich nie słucha? Każdy słucha Stonesów – oświadczyłam, jakby to była niepodlegająca dyskusji oczywistość. Dopiero teraz zauważyłam, że rudzielec od dłużej chwili wpatruje się w mój biust. To było dosyć krępujące. – Um… Można kupić u ciebie coś zimnego do picia? – zapytałam, poprawiając spadające ramionko stanika. Choć to raczej jemu przydałby się kubeł zimnej wody dla ostudzenia emocji.
            Kiwnął głową i ruszył w stronę sklepu, a ja skierowałam się za nim do dużej chłodziarki na napoje, z której wyjęłam wodę mineralną. Zapłaciłam i napiłam się łapczywie, a kropelki płynu powoli spływały po mojej brodzie i skapywały na dekolt. Byłam święcie przekonana, że chłopak czujnym okiem śledzi smużkę każdej z nich. Świadomość tego bardzo mnie rozpłomieniała, doświadczałam przyjemnego mrowienia w podbrzuszu. Chciałam upajać go tym widokiem. Jeszcze bardziej pragnęłam poczuć jego usta na swoich.
Poprosił mnie o numer telefonu. Bez chwili zawahania zapisałam go na skrawku papieru i podpisałam się. Popatrzył na karteczkę, a później na mnie.
– Do usłyszenia, Jade.
– Do zobaczenia, Dave – odpowiedziałam i szybkim radosnym krokiem opuściłam mały sklep.